Byłam, zobaczyłam, usłyszałam, więc się z Wami podzielę. A gdzie, a z kim, a czym?
W tym roku na Kongresie Kobiet zainteresował mnie panel Polityka kultury. Prowadziła go, zresztą w sposób bardzo błyskotliwy i  niewymuszony, p. Kazimiera Szczuka. Kiedy zapytała o nasze oczekiwania i rozumienie tematu, nie chciałam się wyrywać jak pilna uczennica do odpowiedzi, ale jakoś dla mnie tytuł panelu nie był trudny do odszyfrowania.

Polityka oznacza dobro wspólne, kultura – całokształt naszego materialnego i duchowego dorobku.
Polityka kultury? Dobro wspólne naszego kulturowego spadku.
Dyskusja była dosyć zawzięta nie tylko pod względem witalności słowa, a to oznacza, że naprawdę są to kwestie nurtujące nas i bardzo ważne w aspekcie społecznym, małych i większych ojczyzn, a wreszcie Polski. Kultura jest sprawą polską, naszą.

Trudny do określenia jest wciąż status artysty w życiu społecznym, bo chcielibyśmy, by były te osoby przywódcami duchowymi, karmiły nas ty, czego sami sobie nie wysublimujemy, ale skrzeczy rzeczywistość, a jeszcze bardziej ekonomia. Ileż można dźwigać te ciężkie norwidy.
Wrzało, szczególnie na froncie Manuela Gretkowska – Krzysztof Dudek (z Narodowego Centrum Kultury), balans wprowadzała obecność – jak się okazało – bardzo zaradnej i pomysłowej Krystyny Kofty.
Doszliśmy do wniosku, że problem czytelnictwa w Polsce to szerzej problem kryzysu humanistyki, zrzucania kapitału kulturowego na karb domu rodzinnego. Można być z domu, w którym się czyta lub nie, w którym dba się o rozwój duchowy lub nie, rozwija wrażliwość lub nie. Jest to wielce niesprawiedliwe, ponieważ inteligencji nie dziedziczymy, a pewne nawyki np. związane z kulturą czytania możemy wykształcić poza domem rodzinnym.
Oczywiście bardzo dobrze jest, jeśli priorytety, które z racji bytu stawia uczniowi szkoła są spójne z wizja, którą młody człowiek wynosi z domu rodzinnego.  O wiele łatwiej jest mu wówczas czynić postępy i nauczycielom dbać o jego zoptymalizowany rozwój.
Kwestia podejścia do spraw kulturowych to również wynik ignorancji (lub przeciwnie – wrażliwości kulturowej i horyzontów, postawy otwartej) samorządowców, ponieważ 80% pieniędzy przeznaczonych na kulturę jest w rękach samorządowców, wiele zatem zależy od ich  wrażliwości).
Jako społeczeństwo mamy problem z podjęciem działań szczególnie długofalowych (w zrywach jesteśmy lepsi), organizacją i docenianiem inicjatyw, choć zdajemy się mieć świadomość, że  bierność jest ostatecznie strzałem we własne kolano.

Jesteśmy mocno przeintelektualizowanymi niewolnikami dyplomów, tymczasem one sprawy nie rozwiązują, bo kulturowo kulejemy. Można mieć dyplom i nadal potrzebować igrzysk i chleba. Gier komputerowych i fast foodu.
Kultura odpowiada na to, co dzieje się w społeczeństwie i z nim. Gdyby jej waga była marginalna, zaborcy nie wprowadzaliby cenzury. My wiemy, jak ważna, integralna i konstytuująca jest rola kultury, tylko wciąż trochę towarzyszy nam społeczna,  instytucjonalna głuchota, bezradność z papierologią, testomanią, rankingami i statystykami w tle, emocjonalna posucha.

Reasumując:
Kultura musi walczyć o swoje parytety w projektach, zamysłach samorządowców, w każdym poszczególnym domu.
Pozdrawiam. E z CTS

Pozdrowienia z panelu Polityka
kultury
na VII Kongresie Kobiet.

PODZIEL SIĘ