Z cyklu „Środa godna polecenia” #6 „Uśmiech Mony Lisy”. Nadal pozostajemy w tej samej aurze, czyli piszemy o filmach, dla których miejscem rozgrywania się akcji jest szkoła. Uśmiech może być pozowany i faktycznie zakrywać dramaty ludzkie. Dziewczyny w Wellsley College w Kaliforni ćwiczono w uśmiechaniu się, nawet kiedy wynurzały się z wody podczas pływania synchronicznego. Jedna z bohaterek zastanawia się nad swoim życiem i czyni uwagę względem obrazu „Mona Lisa” Leonarda da Vinci. Sugeruje, że La Gioconda niekoniecznie jest szczęśliwa, ona się jedynie uśmiecha, może nawet nie jest to szczery wyraz twarzy a poza, grymas. Katherine Watson (w tej roli Julia Roberts) od dawna pragnęła pracować w prestiżowym Wellesley College i uczyć historii sztuki, więc kiedy jej marzenie się spełnia, jest niebywale przejęta i szczęśliwa. Dla pracy wyprowadza się do innej miejscowości i zamieszkuje w domu wynajmowanym osobom uczącym w szkole dla dziewcząt. Nauczycielka szybko spostrzega, iż ma do czynienia z pilnymi uczennicami, które trudno zaskoczyć, bo skrypty opanowały do perfekcji. Watson jednak wie, że podopieczne brawurowo odtwarzają informacje, co może świadczyć, że mają świetną pamięć, ale niekoniecznie myślą, a na na tym, by mówiły niejako własnym głosem, czyli były opiniotwórcze bardzo wykładowczyni zależy. Zaduma nad obrazami, pytania, które się rodzą z połączenia analizy z interpretacją to niezwykle ekscytuje nauczycielkę i takich postaw myślowych, intelektualnych wymaga od uczennic. Wiedzę uznaje za bazę dla indywidualnych przemyśleń i rysów krytycznych. Akcja filmu rozgrywa się w 1953 roku, większość dziewczyn (jeśli nie wszystkie) przygotowywanych jest do bycia idealnymi (mimo wszystko) paniami domu, żonami. Katherine Watson na swoich zajęciach sugeruje, iż przyszłe absolwentki Wellesley College marnują swój potencjał, przekonuje nawet podopieczne, żeby same zaczęły nie tylko uczyć się o sztuce, ale na przykład, korzystając z dostępnych materiałów, szablonów, przedstawiały własne wariacje obrazów znanych artystów. Takie podejście do edukacji jest iście rewolucyjne i spotyka się z wieloma sprzecznymi opiniami, wykładowczyni staje się osobą kontrowersyjną, zwłaszcza, że jej metody niejako przekładają się ogólnie na postawy życiowe dziewcząt. Odwaga myślenia i w ogóle pozwolenie sobie na nie przyczyniają się do tego, iż uczennice zaczynają zastanawiać się również nad swoimi potrzebami, realizacją swoich planów. Czy zawalczą o miłość? Czy będą w stanie wyzwolić się z toksycznych relacji małżeńskich? Czy postanowią się dalej edukować? Tego dowiecie się oglądając do końca film z 2003 r. pt. „Uśmiech Mony Lisy” w reżyserii Mike’a Newella. Niektórzy widzą w tym tekście kultury słaby odblask „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, tylko uczennice zamiast wchodzić na stół, jeżdżą na rowerach, dając aprobatę nowemu stylowi myślenia. A może w ogóle nie warto w ten sposób porównywać tych dwóch dzieł, tylko pozwolić im „żyć własnym życiem”? „Uśmiech Mony Lisy” (2003 r.) reż. Mike Newell.

PODZIEL SIĘ