Śnieżne czy nieśnieżne, ale idą, idą Święta, a tuż za nimi Nowy Rok. Życzyłabym sobie rządu, który nauczycieli (jako grupę zawodową) przede wszystkim LUBI. Ministra czy ministrę sympatyzującego/ą, z ludźmi i obszarem, którymi się zajmuje.  Szacunek może wynikać z kulturalnych, dyplomatycznych powinności, bezapelacyjnie należy się ludziom,  zaś lubienie kogoś wynika trochę z intuicyjnego rozpoznania i autentycznego świadomego przekonania, upodobania do osoby lub rzeczy, dopuszcza również inkluzję sporej dawki akceptacji.
Chcemy, żeby nauczyciele lubili dzieci, młodzież, wyróżniali i doceniali, dlaczego więc nauczyciele dla komfortu współpracy z młodymi pokoleniami mają tego samego nie domagać się od ministra edukacji?

Potrzebne mosty zamiast murów.

Wielokrotnie wypowiadałam się na temat zabiegania o prestiż zawodu nauczyciela (specjalisty).  Szukałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego np. w Danii nauczyciele cieszą się estymą społeczną i może przez jej fakt młodzi ludzie, dzieci deklarują, że w przyszłości chcieliby uczyć. W Polsce, mam wrażenie, traktuje się ten zawód po macoszemu, trochę jak zbędną kartę rezerwową, nie zaś asa w rękawie.
Długo próbując dotrzeć do powodów takiego stanu,zgromadziłam kilka możliwych:

1) Przykład i lawina idą z góry. Jeśli nadal dla władz państwowych oraz jednostek terytorialnych ten obszar jest zbędnym balastem, generującym tylko koszty, niczego lepszego po wyobraźni społeczeństwa nie można się spodziewać.

2) Siła mediów. Jeśli nadal będziemy żyć sceną z Dnia świra, wizerunkiem neurotycznego edukatora, który swoje zadania wykonuje z bólem i odnosi się wrażenie jakby miał pretensje do losu, że taką ścieżką iść musi, to rzeczywiście dołożymy wszelkich starań, by zrazić do zawodu nauczyciela kolejne pokolenia.
Jeśli będziemy karmić się scenami z amerykańskich filmów, w których ciekawe jednostki pojawiają się w szkołach lecz tylko na chwilę i są wręcz niemile widziane, skończymy na przekonaniu przeciwnym, że przyszłe pokolenia kształtują nieudacznicy, a z nimi nasze dzieci muszą przebywać zamknięte w szkolnej przestrzeni wiele lat.

3) Stereotypy np. utrwalane w języku. Słowa Obyś cudze dzieci uczył, które w pierwotnym znaczeniu miały być życzeniem i komplementem dla adresata, w kulturze polskiej stały się przekleństwem.

4) Gradacja. Z jakąś większą powagą patrzy się w społeczeństwie na nauczycieli akademickich czy licealnych, zapominając o tym, jak wiele zależy od pierwszych edukatorów. Doskonale wiadomo, że najbardziej chłonne są dziecięce umysły. Stąd właśnie pracę ludzi na pierwszych etapach edukacji należy docenić i starać się, by najmłodsze pokolenia miały kontakt ze świetnymi ludźmi, mądrymi, ukształtowanymi, wiele sobą reprezentującymi.

5) Blokady. Nauczyciele mogliby dorabiać, pracować więcej, chętniej się rozwijać, a co za tym idzie czuć się bardziej komfortowo, mieć satysfakcję, gdyby im ułatwiano ten proces. Tymczasem pojawiają się blokady, za które już nie można winić ministrów i władze terytorialne, sami sobie gotujemy taki kocioł smoły.
EzCTS

PODZIEL SIĘ