Skrót LdL jeszcze do niedawna kojarzył mi się z nazwą cholesterolu, tymczasem dla nauczyciela oznacza on metodę Lernen durch Lehren, czyli uczenie się przez uczenie/nauczanie.

Dobrze sięgam pamięcią i odkrywam, że metodę tę stosowała w mojej podstawówce pani od polskiego. Nie wiem, czy działała intuicyjnie, czy też znała tę LdL z książkowych opisów. Obie wersje są prawdopodobne, ponieważ pani miała świetny zmysł pedagogiczny, aletakże doskonaliła swoje kompetencje zawodowe, a o metodzie LdL można było usłyszeć w Polsce w 1995 r., może nawet kilka lat wcześniej.

Twórcą LdL jest Jean-Pol Martin – francuski dydaktyk, a metoda ta jest przede wszystkim opisywana jako szczególnie przydatna do nauki języków obcych. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by stosować ją na innych przedmiotach.
Okazuje się, że w edukacji, podobnie jak w kuchni, rozwiązania, które początkowo były reakcją na biedę, okazują się niemal ekskluzywnymi.

Kiedy uczeń wchodzi w rolę nauczyciela i ma to się wiązać z podjęciem wielu aktywności, trzeba być czujnym i dbać o to, by ten czas był możliwie jak najlepiej zagospodarowanym, a nie stał się np. czczą zabawą i grą na zwłokę.
Zastosowałam istotę LdL zestawiając w pary uczniów, którym się gorzej powiodło na wypracowaniu ze szczęściarzami (ale też szczęściu towarzyszyły umiejętności). Pracowali na materiałach stworzonych przez siebie, bowiem zadaniem uczniów było nie tworzenie od podstaw nowego tekstu a możliwie najbardziej efektywne wykorzystanie potencjału tego, który mieli przed sobą.

Zadanie okazało się karkołomne w kilku przypadkach, ale naprawdę warto było.
Można metodą LdL opracowywać całe lekcje, ale należałoby podjąć wcześniej współpracę z uczniem lub uczniami odpowiedzialnymi za te 45 minut i zaplanować odpowiednie zadania, by potem spokojnie móc wystąpić w roli pomocnika i wspierać uczniowskie wysiłki.
Lernen durch Lehren pochwaliłby John Dewey, ponieważ wpisuje się ona w ramy edukacji progresywistycznej, czyli takiej która przeciwstawiała się modelowi lekcji skoncentrowanej na nauczycielu i przyzwalaniu uczniowi na bierność. W metodzie LdL absolutnie wolno NIE WIEDZIEĆ, bo w każdej chwili można, bez strachu i lęku przed mówieniem oraz kompromitacją, zapytać tych, którzy wiedzą lub dysponują odpowiednimi narzędziami (dostęp do internetu) przybliżającymi niewiadomą. Nauczyciel nie jest w takim przypadku „jedynym wiedzącym”.

Metoda LdL wiedzie gdzieś ku szczytowi autonomii nauczyciela, ucznia, co jest w zamierzeniach nowoczesnej szkoły, edukacji. Warto próbować.
Pozdrowienia, E&CTS

PODZIEL SIĘ